Wiesz, przyjacielu, nie będę owijał w bawełnę. Według mnie ”Mr. Robot” to jeden z najlepszych seriali, jaki powstał i który miałem przyjemność oglądać, chociaż z początku nie sprawiał takiego wrażenia. Ot zwykła historia buntowniczego hakera, który chce zbawić świat od złej megakorporacji. Banał, prawda? Ale nawet jeśli, to od początku robiący świetną robotę - aktorsko bez zarzutu, wizualnie przepięknie, muzycznie klimatycznie. Zatrzymało mnie to przed ekranem i z coraz większym zainteresowaniem obserwowałem jak główny bohater - cierpiący na cały wachlarz zaburzeń psychicznych Elliot, odnajduje się w świecie i sytuacjach, w których przyszło mu się znaleźć.
Tutaj pojawia się kolejne piękno Robota. Jego twórca - Sam Esmail, pokazuje dwa światy - jeden, który znamy z naszej codzienności i mamy go na wyciągnięcie ręki, oraz drugi, o którym wolimy nie myśleć. Ten, w którym właściciel kawiarni w zakamarkach DarkNetu prowadzi największy portal z dziecięcą pornografią, CEO największej korporacji swoimi decyzjami jest w stanie wpłynąć na życie setek milionów ludzi, a prywatność jest złudzeniem, ponieważ wszystko o wszystkim jest do odnalezienia w sieci. I można by uznać, że to fikcja jest, alternatywna rzeczywistość, ale Esmail jest fanem detalu i autentyczności (oczywiście w umiarze albowiem to serial "akcji" jest, nie dokument). Wszystko, co pojawia się w tym serialu, ma odniesienie do tego, z czym spotykamy się na co dzień. Jest Facebook i Twitter, są aplikacje, które w dowolnej chwili możemy pobrać ze sklepu z appkami na naszych telefonach. Wyszukiwanie informacji czy hakowanie jest pokazane tak, jak faktycznie się to robi (oczywiście z uproszczeniami, by nie uśpić widza). Ta dawka realizmu powoduje, że łatwiej zaakceptować, że to, co widzimy na ekranie, to nie jest wymysł fantasty, tylko coś, co faktycznie może mieć miejsce. Tu i teraz.
Z czasem fabuła się rozwija, intrygi zagęszczają, niebezpieczeństwo wzrasta, wątki rozwarstwiają, a widz wsiąka coraz mocniej i mocniej.
Jednak pod tym realizmem kryje się druga warstwa. Warstwa abstrakcji z jednej strony podyktowana przez chorobę Eliota, a z drugiej strony przez to, w jaki sposób serial pokazywany jest widzowi. Zacznijmy od tego, że główny bohater bardzo często prowadzi dialog z samym sobą, co zwraca uwagę na stan psychiczny, w jakim się znajduje. Potrafi też zwrócić się bezpośrednio do oglądającego, co jest bardzo interesującym zabiegiem. Dodajmy do tego zabawę światłem i kadrem (niektóre sceny są wręcz malarskie przez to, jak są oświetlone i skadrowane, inne urzekają swoim minimalizmem), barwne, często wręcz przerysowane postacie, delikatne, humorystyczne wtręty w najmniej spodziewanych momentach. Całość okraśmy bardzo dobrze napisanymi dialogami (zwłaszcza niektóre monologi zachwycają) celnie punktującymi naszą teraźniejszość, a wszystko to spowoduje, że oglądający będzie balansować na granicy realizmu, baśni i zachwytu.
Dodatkowo Sam Esmail nie traktuje widza jak debila, któremu trzeba co chwila wyjaśniać, co zobaczył i po co. On tworzy scenę i idzie do kolejnej. Nadążysz, świetnie. Nie, są powtórki i bardzo je polecam, bo fani co rusz odkrywają nowe, ukryte smaczki, czy przegapione wcześniej detale. ”Mr. Robot” to zdecydowanie nie jest serial do oglądania jednym okiem. Poświęcając mu pełnię uwagi, odwdzięczy się i to z nawiązką.
”Mr. Robot” to również doskonale wykreowane i zagrane postacie. I to nie tylko te główne, ale również drugoplanowe, a czasami nawet te pojawiające się tle wydarzeń są charyzmatyczne i zapadające w pamięć. Można im kibicować, można ich nienawidzić, ale nie można powiedzieć, że są nijakie. Oczywiście Rami Malek jest świetny i nie wyobrażam sobie Eliota zagranego przez kogoś innego. Ale zaraz za nim powinienem wypisać nazwiska całej reszty obsady, ponieważ są tak świetni w swoich rolach.
Wisienką na tym robo-torcie jest muzyka Maca Quayle’a, idealnie wpasowująca się do klimatu serii. I nawet w niej widać dbałość o szczegóły i humor twórców - wystarczy spojrzeć na tytuły utworów.
”Pan Robot” pozostaje dla mnie ścisłą serialową czołówką. Nawet nieco słabszy (dla wielu osób) drugi sezon jest wciąż bardzo dobry, a jego zakończenie jest jak jebnięcie obuchem po łbie. Długo dochodzi się po nim do siebie. Przynajmniej ja dochodziłem długo. Ostatni sezon sprawił, że kilkakrotnie spociło mi się oko, a to w moim odczuciu mówi wiele.
Będę tęsknił za postaciami, za sposobem w jaki ”Mr. Robot” był kręcony, do tamtego świata. Przynajmniej do czasu, aż zdecyduję się na powtórkę.
Żegnaj, przyjacielu i do zobaczenia kiedyś.