W ramach nadrabiania zaległości związanych z cały czas rozszerzającym się uniwersum „Gwiezdnych Wojen”, obejrzałem Obi-Wana Kenobiego. Bardzo to była przeciętna wycieczka w ten świat pomimo, że serial opiera się na jednych z najbardziej popularnych postaciach Wojny Gwiazd.

Ben w coraz większej apatii. A może zastanawiający się, co robi w tym serialu? © Disney.
Ben w coraz większej apatii. A może zastanawiający się, co robi w tym serialu? © Disney.

Obi-Wan nie jest zły — jest bardzo nijaki. I nudny. Ale nie tak jak wspominana przeze mnie Ahsoka, tylko tak głupio nudny. Dave Filoni miał wizję, do której niepotrzebnie wplótł elementy nic do fabuły nie wnoszące, a jedynie ją rozwlekające. W przypadku opowieści o Kenobim scenarzyści przeprowadzili chyba konkurs na największy debilizm, który uda się przemycić na ekran, a dodatkowo Deborah Chow bez mrugnięcia okiem to wyreżyserowała, jednocześnie w ogóle nie wnikając, co i jak dzieje się na planie. Także większośc aktorów gra drętwo, albo wyjątkowo przesadnie. Pretensji nie mam do Ewana McGregora, bo on akurat jest świetny w swojej roli. Widok niegdyś potężnego mistrza Jedi, teraz pogrążonego w smutku po niedawnych przejściach i z postępującą apatią, jest naturalny, dobrze zagrany, i przez to poruszający. Tak samo młoda Leia — może poza scenami, w których ją ktoś goni — ma swój urok i widać w niej ducha Księżniczki, którą znam z oryginalnej trylogii. Natomiast inkwizytorka Reva, grana przez Moses Ingram, wypada bardziej jak gangsta raperka, niż ktoś, kto kiedyś miał zapędy na zostanie Jedi, a teraz na nich poluje, jako Inkwizytorka Imperium.

Z postaciami pobocznymi bywa różnie i na kogo wypadnie, na tego bęc. Postać Owena mi się podobała, natomiast Beru jakoś tak nie bardzo. Kumail Nanjiani jako pseudo-Jedi Haja Estree, był mało udaną postacią, która miała zapewne wprowadzić odrobinę humoru, ale jedyny uśmiech jaki wywoływała we mnie, to zażenowania. Z kolei Indira Varma, jako próbująca naprawic swoje grzechy Tala, trafiła w moje gusta.

Widać w tym metodę —— nierówny scenariusz, nierówni bohaterowi.

Dziesięcioletnia Księżniczka Leia. Czyż nie urocza? © Disney.
Dziesięcioletnia Księżniczka Leia. Czyż nie urocza? © Disney.

Dochodzą też, wspomniane przeze mnie wyżej, debilizmy. Do tego, że „Star Warsy” naciągają pewne elementy się przyzwyczaiłem. To poniekąd urok tej serii. Ale pewne rzeczy są po prostu złe.

Jak na przykład przemaszerowanie przez bazę Imperium, mając za przebranie jedynie czapkę i płaszcz —— wyglądając jak żul —— z ukrytym pod nim dzieckiem, nie wzbudzając niczyich podejrzeń. Albo gałązki w lesie, które uniemożliwiają, blokując drogę dorosłym osobom, dogonić 10-letnią dziewczynkę. Ewentualnie gigantyczny Star Destroyer, który nie jest w stanie zniszczyć małego, uciekającego przed nim statku.

Powodowało to, że zamiast angażować się w fabułę, co i rusz próbowałem pozbyć się wielkiej kontrolki z mrugającym napisem WTF. Łączac to ze słabym scenariuszem, któremu często brakuje logiki, aby wiązać wątki w całość — więc sporo rzeczy dzieje się tylko dlatego, że inaczej nie pchnęłoby to historii do przodu — dostałem mało angażującą produkcję. Na szczęście odcinki były krótkie, mieszczące się w 40 minutach.

To boli najbardziej, ponieważ to mógłby być dobry serial. Strona wizualna ma się świetnie, a muzyka idzie z tym w parze. Sam pomysł na historię jest również w porządku, ale jego realizacja i rozwinięcie pozostawiają sporo do życzenia. Są tu momenty, które naprawdę cieszą oko i powodują, że coś w środku drga. Tyle, że to są momenty. Mogę się jedynie domyślać, że ciężko jest pisać historię, którą widz i tak zna, i wie jak się skończy. Wie, że główne trio nie zginie i sam ten fakt jest wyzwaniem dla twórców scenariusza. Tym bardzie trzeba się postarać, ponieważ nie wystarczy pokazać Kenobiego ścierającego się ze swoim byłym padawanem. Tutaj, w moim odczuciu, tego starania zabrakło.

Pojedynek gigantów © Disney.
Pojedynek gigantów © Disney.

Trzy kultowe postacie ze świata Gwiezdnych Wojen — Kenobi, Darth Vader, Leia — gdy są na ekranie, ciągną serial w górę, ale tylko na chwilę. Cieszy mnie to, że z walk na miecze świetlne nie zrobiono baletu. Finałowy pojedynek Vadera z Kenobim jest naprawdę dobry. Widać, jak bardzo są silni — nie tylko jeśli chodzi o moc, ale też w walce mieczami. Potem jednak wracamy do smutnej, przeciętnej rzeczywistości Obi-Wan Kenobiego, w której jedną dobrą scenę trzeba zneutralizować paroma miernymi.

I to bardzo wkurwia mnie, jako widza.

Link został skopiowany!