Przy okazji dyskusji z Agatą o życiowych obowiązkach, rzeczach do zrobienia itepe, naszła mnie refleksja na temat używania słowa: „muszę”. Pojawia się ono dość często w naszym życiu: „Muszę wyrzucić śmieci”, „Muszę opłacić rachunki” i tak dalej. Bardzo dużo musimy, im jesteśmy starsi tym zapewne więcej, ale czy aby na pewno? Wydaje mi się, że problem tkwi w nadużywaniu tego słowa, a nie faktycznej konieczności, przez co dokładamy sobie stresu z racji jego mocnego wydźwięku. Takiego ostatecznego, w którym trzeba i koniec, nie ma wyjścia. A skoro nie ma, to jest to sprawa życia i śmierci. Stawianie się pod ścianą nie wpływa dobrze na morale, więc im więcej rzeczy musimy, tym bardziej wydaje nam się, że jesteśmy przeładowani obowiązkami, co przekłada się na irytację, nerwy i odbiera energię.

Dlatego zacząłem się zastanawiać, dlaczego nie zastąpić „muszenia” innym słowem, mniej agresywnym, ale wciąż dającym do zrozumienia, że dana czynność jest istotna? Na przykład „Potrzebuję”, „Należałoby” lub „Zrób to do… ” wydają mi się wskazywać, że dana rzecz jest dla nas istotna, jednocześnie nie dodając sobie stresu związanego z jej ważnością.

Oczywiście nie pozbędziemy się totalnie rzeczy, które zrobić musimy, takie jest życie, ale możemy je sobie umilić, zostawiając ten mus na coś faktycznie super ważnego. W naszej zabieganej codzienności, w której często rozwiązujemy wiele różnorakich problemów, upraszczanie i ułatwianie sobie życia wydaje się przydatną umiejętnością.

Tytułowe zdjęcie wykonane przez Luisa Villasmil.

Link został skopiowany!