Po ostatnich tinderowych niepowodzeniach zacząłem się zastanawiać co jest nie tak z tym miejscem, z ludźmi tam będącymi, albo ze mną. Tak naprawdę to zacząłem myśleć tylko o tym co jest ze mną nie tak, ale usłyszałem ostatnio, że nie powinienem się stawiać w złym świetle więc dodałem coś więcej by to światło rozproszyć. Wracając jednak do sedna. Na Tinderze jest masa osób, które są uosobieniem sukcesu. Niezależni, wyzwoleni, podróżujący 3 razy w miesiącu pozostałe dni spędzając na siłce (zresztą kto wie, może w podróży też się po-siłkują). Ich opisy są pełne wymagań, które trzeba spełnić, by w ogóle myśleć o tym by „dać w prawo”, a żeby marzyć o spotkaniu to ohohoho. (Tutaj mały #protip dla facetów - jeśli jesteś karłem (mniej niż 170cm.) to w ogóle nie trudź się z zakładaniem konta. Albo kłam. W miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone.) Osoby te, gdy już do spotkania dojdzie, bardzo szybko wyrabiają sobie na Twój temat opinię (negatywną, bo jesteś sobą, a nie ziszczeniem ich marzeń o facecie), o której nie omieszkają Cię poinformować. Ale to już po spotkaniu, w wiadomości, bo tak bezpieczniej. Przekażą też wiele rad i porad co powinieneś zrobić (poza byciem wyższym), by mieć szansę na jakąkolwiek relację. Przedstawią Twój profil psychologiczny, z którego dobitnie dowiesz się jak masz się zachowywać i żyć, by osiągnąć sukces w życiu i miłości (w sumie miłość to życie, tak trochę). Uświadomią Ci, że nie warto być sobą, lepiej jest być kimś wpasowującym się w ich profil osobowości.
I tak siedzę, myślę o tym wszystkim co ostatnio usłyszałem, o tym jaki powinienem być, czego nie powinienem robić i nagle przyszło objawienie.
Ci wszyscy ludzie wspomniani powyżej cały czas używają tej zasranej aplikacji. Też są cały czas samotni. Też cały czas szukają i nie mogą znaleźć tej wymarzonej relacji. Więc kto tu, kurwa, ma problem z odnalezieniem się w życiu lub zastosowaniu się do własnych rad? Kto?!
Mniej wymagań, więcej akceptacji. Czasami nie warto jest gonić króliczka.