Miałem się poświęcić i obejrzeć czwarty sezon netshitowskiego Wiedźmina, ale zamiast tego wybrałem inny tytuł — wybaczcie — ale też z mieczami. Był to strzał w dziesiątkę.

Shujiro Saga zaczyna rozważać swoje wybory. © Netflix 2025
Shujiro Saga zaczyna rozważać swoje wybory. © Netflix 2025

Last Samurai Standing to taki battle royale w XIX-wiecznej Japonii, która właśnie przechodzi etap zachłyśnięcia się kulturą Zachodu, samurajowie stracili swoje przywileje i zostali zepchnięci na margines, a w kraju szaleje epidemia cholery. W tych pięknych okolicznościach przyrody pojawia się ktoś, kto sypie dużym pieniądzem, który można zdobyć, wygrywając turniej. Jego zasady są proste — ostatni żywy uczestnik zgarnia hajsiwo. Trik polega na tym, że o tych zasadach uczestnicy dowiedzieli się dopiero — niczym emerytka biorąca kredyt — po tym, jak zgodzili się wziąć udział w igrzyskach. Tym sposobem prawie 300 osób płci każdej zaczyna walkę na śmierć i życie. Żeby nie psuć zabawy, dodam jedynie, że nie wszyscy w turnieju biorą udział wyłącznie dla pieniędzy, a i sam Twórca ma własną agendę.

Last Samurai Standing porwał mnie od samego początku. Zrealizowany jest fenomenalnie, doskonale pokazując Japonię z okresu Meiji, która czasami (ale tylko czasami) nieco blednie, gdy pojawia się nadmiar średniej jakości CGI. Jest jej na szczęście niewiele, dzięki czemu można się skupić na pięknych widokach i lokacjach. Bohaterowie — zarówno główny, czyli Shujiro Saga, jak i pozostali — są napisani bardzo ciekawie, nieszablonowo i niejednowymiarowo. Mają swoje historie, cele i rachunki do wyrównania, które realizują samotnie lub zawiązując sojusze. Łatwo nawiązywałem z nimi więź emocjonalną, ponieważ są dobrze i przekonująco zagrani.

Japońskie przywiązanie do detalu jest tutaj widoczne praktycznie przez cały czas, a scena, w której jedna z postaci kłania się koniowi za pomoc w ich ucieczce — szczyt japońskiej kultury.

Shujiro vs Godz… Bukotsu. © Netflix 2025
Shujiro vs Godz… Bukotsu. © Netflix 2025

Mogłoby się wydawać, że sceny walki powinny być głównym wątkiem serialu (wygraj lub zgiń — to motto gry, w której uczestniczą bohaterowie), ale tak nie jest. Mimo wszystko wszystkie pojedynki są bardzo spektakularne, świetnie zrealizowane i (co dla mnie najważniejsze) nie przekraczają tej delikatnej linii pomiędzy byciem widowiskiem a przekombinowaniem. Jedyne zastrzeżenie miałem podczas pojedynku Shujiro z barbarzyńskim Bukotsu w finałowym odcinku sezonu. Myślę jednak, że jedna walka wiosny nie czyni. (Tak w ogóle ostatni odcinek, pomimo że i tak dobry, w moim odczuciu jest jednocześnie najsłabszym w pierwszym sezonie).

(Nie)spodziewane sojusze. © Netflix 2025
(Nie)spodziewane sojusze. © Netflix 2025

To w zasadzie tyle. Serial polecam gorąco, ponieważ historia jest wciągająca, a sposób jej opowiedzenia bardzo dobry. Jeśli ktoś dodatkowo jest fanem Japonii, to w zasadzie ma zapewnioną idealną rozrywkę na dzień lub dwa — sześć odcinków kończy się niestety szybko. Oby na kolejny sezon nie trzeba było długo czekać.