Zawczasu uprzedzę, że w tekście będą spoilery dotyczące zarówno serialu jak i książki także ten, no... uprzedzałem.

Przyznać się muszę, że jestem dużym (i nie chodzi mi o masę) fanem sagi Sapkowskiego i świata, który wykreował. Świata wielobarwnego (i wcale nie zawsze są to barwy ciepłe) i bardzo ludzkiego, czasami aż do bólu. To nie jest typowe heroic fantasy gdzie grupa bohaterów bije na śmierć smoki, demony i inne plugastwa. O nie. To świat, który owszem zawiera elementy fantastyczne, ale stanowią one tło do przemycenia poważniejszych kwestii. Wątki rasizmu poruszane są często i mocno. Zagrywki polityczne, wykluczenie społeczne przez bycie innym to codzienność w prozie AS-a. Dla równowagi, by nie popaść w czarną rozpacz czytelnik dostaje też pozytywne wątki miłości, przyjaźni, nie dawania za wygraną. Ale mimo wszystko to wciąż bardzo ponury świat, bardzo brudny. To jeden z powodów, dla których dzieło Andrzeja Sapkowskiego od lat podoba mi się niezmiennie. Drugim jest lekkość pióra i przyjemność z czytania. Sapkowski bardzo dobrze przeplata fantastykę z teraźniejszością, zgrabnie łącząc staropolszczyznę z nowomową. Nie sposób też odmówić panu Andrzejowi humoru i polotu w warsztacie literackim. Zarówno opowiadania jak i książki czyta się łatwo, przyjemnie (może poza czwartym tomem sagi, w którym Sapkowski trochę odlatuje), ale też z zaangażowaniem w historie i bohaterów, którymi raczy nas autor. A raczy nas bardzo obficie zarówno w opowiadaniach (może nawet w nich najbardziej), jak i kolejnych tomach przygód Geralta z Rivii.

Łączę się zatem w bólu z twórcami netfliksowego ”Wiedźmina”, którzy musieli w ośmiu odcinkach pierwszego sezonu zmieścić dwa tomy opowiadań. Zdaję sobie sprawę, że niełatwe to było zadanie i adaptacje takowe mają to do siebie, że odbiegają od swoich książkowych pierwowzorów. I nawet nie sprawia mi to strasznego problemu, o ile zmiany są inteligentne, sensowne i robione w jakimś celu. Także akceptuję fakt, że trzeba było ciąć historie i łatać je na nowo tak by stanowiły spójną i logiczną całość. Udało się to nawet całkiem przyzwoicie, chociaż moja fanowska natura wielokrotnie doznawała momentów, które w popkulturze nazywa się łotdefakami.

Potęzna czarodziejka Yennefer z Vengerbergu. © Netflix
Potęzna czarodziejka Yennefer z Vengerbergu. © Netflix

Najsilniejszym z nich (a przynajmniej jednym z) jest przedstawienie magów, a zwłaszcza czarodziejek, które to w książce są ukazane prawie jak boginie - nieziemsko piękne, obdarzone potężną mocą, wpływowe, wiedzące czego chcą i nie wahające się użyć wszelkich możliwych środków, by to coś osiągnąć. W serialu tego kompletnie nie widać. Owszem zostają one oddelegowane na królewskie dwory, by szeptać władykom do ucha mądre rady, ale serial przebąkuje o tym jedynie. W dodatku jak na tak potężnych ludzi, magowie jakoś nie palą się do okazywania tej potęgi. Czarowania za dużo na ekranie nie ma, a to które jest nie jest czymś nadzwyczajnym. Trochę iluzji, magiczna bariera i kilka portali. Co do portali to jest w ogóle ciekawe, bo niby to dobry sposób transportu, ale gdy potrzeba się szybko dostać pod Sodden, bo za dwa dni bitwa to braterstwo magiczne wybiera łódkę i marsz. Sama bitwa pod Sodden pokazuje jeszcze kilka innych czarów, jak tworzenie trujących grzybków z głaskania ziemi, oraz średnio działające zasieki z badyli. Co prawda na samym końcu wkurwiona Yennefer daje upust swojemu chaosowi i spala pół lasu, przez który przedzierają się wojska Nilfgaardu. A propos tego chaosu to kolejna niezrozumiała dla mnie zmiana, bo po co zmieniać to w jakim sposób magowie czerpali moc potrzebną do rzucania zaklęć (intersekcje, moc żywiołów, czerpanie trudne i bolesne, wydalanie mocy łatwe - wszystko to ładnie opisane w książkach) na jakiś wewnętrzny chaos, który trzeba kontrolować, bo inaczej uschnie ręka albo i więcej? Nie wiem.

W pierwszym sezonie pojawia się też Vilgefortz, który w sumie jeśli dobrze pamiętam walczył pod Sodden, ale tutaj, uwaga, walczy z Cahirem, który opętany rządzą dopadnięcia Ciri próbuje dostać się do Cintry. Co ciekawe Vilgefortz przegrywa tę walkę. Musiało go to mocno zaboleć i w sumie teraz wiadomo czemu później potrafił spuścić taki łomot Geraltowi. Trenować musiał chłopak ostro od tego momentu. Może nawet Bonhart był jego mistrzem.

Nie potrafię też zrozumieć po co tyle okazywania piersi u Yennefer. Potrafiłbym jeszcze zrozumieć to u Sabriny Glevissig, która swoje obfitości lubiła opinać w ogromne dekolty, ale Yen? O ile w scenie zmiany Yenny z brzydkiej garbuski w uber piękność da się to przeżyć (chociaż wycinanie macicy na magiczny flamaster było mało udanym pomysłem) to w scenie, gdy próbuje ona ucapić dżina wijąc się po podłodze w piżamie, która spada w niej już w drugiej sekundzie jakoś sensu nie dostrzegam. Chcociaż cycki niczego sobie, nie zaprzeczę. Zasługują na „prajm tajm”.

Lwiątko z Cintry - Cirilla "Ciri" Fiona Elen Riannon. © Netflix
Lwiątko z Cintry - Cirilla "Ciri" Fiona Elen Riannon. © Netflix

Nie wiem po kiego dano uciekającej Ciri towarzysza w postaci elfa. Ten wątek (Cirilli) boli mnie bardzo. Przede wszystkim dlatego, że nie poznajemy małego Lwiątka podczas jej pierwszego spotkania z Geraltem w Brokilonie. Aczkolwiek wytłumaczenie Lauren Hissrich (twórczyni serialu) jest sensowne i zmiana została wprowadzona po to, aby nie rozciągać za mocno osi czasu, w której osadzone są odcinki. Także Ciri ucieka Cahirowi (nie teleportując się, a niszcząc jakąś skałę, która z kolei robi w ziemi całkiem solidne pęknięcie oddzielające Nilfgaardczyka od Lwiąta z Cintry), spotyka młodego elfa (Diego mu dano na dniu imienia) i błąkają się tak po świecie. Co równie ciekawe Wiedźmin pojawia się w Cintrze tuż przed jej zdobyciem przez Nilfgaard, by wziąć cintryjską księżniczkę pod swoją opiekę. Za taki pomysł zostaje jednak zamknięty w przytulnej celi. Także dwójka połączonych przeznaczeniem ludzi do tego momentu kompletnie się nie zna (nawet z widzenia), Cintra płonie, Calanthe ginie, Ciri znika, Wiedźmak ucieka. I to jest najbardziej bezsensowna zmiana w całym serialu, ponieważ jak wiadomo ta dwójka w końcu musi się spotkać. W książce dzieje się to w ostatnim opowiadaniu i jest to scena pełna emocji i wzruszeń ze względu na zbudowaną wcześniejszymi historiami relację. W netflixowej wersji wygląda to natomiast tak, że Cirilla zbudzona snem, w którym słyszy słowa swojej babki: „Nie śpij, zwiedzaj i znajdź Geralta”, porzuca hostel, w którym aktualnie przebywa i wbiega w las, by zadanie zrealizować. Chwilę później pod hostel zajeżdża Uber wiozący ranionego Wiedźmina, który słyszy o jakieś dziewczynce, która skorzystała z gościny, a potem nie płacąc czmychnęła w las. No i Geralt też wchodzi w las, bo przecież „przeznaczenie zawsze znajdzie drogę” (czy jakoś tak). Ale ni chu-chu, ani śladu po dziewczynie. I już sobie w tym momencie myślę, że twórcy stwierdzili, że Lwiątko i Wiedźmak się nie spotkają w tym sezonie, a tu niespodzianka! Z prawej strony ekranu wypada Ciri i wpada w ramiona Geralta, który równie dobrze mógłby być Nilfgaardczykiem, handlarzem niewolników, lub lubiącym małe dziewczynki kapłanem Wiecznego Ognia. Wiedźmin obejmuje owe dziewczę jakby wcale się nie bał, że to może być prowokacja mająca na celu wyłapanie mężczyzn lubiących nieletnie niewiasty. Jakim cudem się znają? Skąd tyle zaufania? Nie wiadomo. A na koniec Ciri jeszcze mówi: „A kto to jest Yennefer?”, a ja zbieram się z podłogi, albowiem osunąłem się widząc jak zniszczono jeden z piękniejszych momentów w sadze.

Wspomnę jeszcze tylko, że nie do końca lubię to w jaki sposób przedstawiono Nilfgaard i nie, nie chodzi mi tu o ich zbroje. W książkach jest to kraj totalitarny, bardzo zdyscyplinowany, ale pełen zasad, honoru i kultury, uważający inne państwa za kraje barbarzyńskie. W serialu natomiast zrobiono z nich bandę religijnych fanatyków, którzy w imię Białego Ognia mordują wszystkich, bez pardonu. Wiadomo przecież, że pomordowani to najlepsi niewolnicy.

Ach, no i cały wątek rasizmu i wykluczeń, w sumie dość istotny w prozie Sapkowskiego, sprowadzono do tego, że elfy wypędzono w góry i jest im źle. Serial nie wspomina, że innym rasom też nie jest za wesoło na tym świecie. Polityczne gierki również pominięto, a i sam świat wygląda dość sielsko.

Po lewej bard i poeta Julian "Jaskier" Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove. © Netflix
Po lewej bard i poeta Julian "Jaskier" Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove. © Netflix

Żeby jednak nie marudzić za bardzo (chociaż chyba i tak jest już na to za późno po powyższej tyradzie) to wspomnę też o dobrych rzeczach. Podoba mi się obsada. Henry Cavill pomimo iż kwadratowy jest całkiem spoko w roli Geralta. Mrukliwy, ponury, wycofany, ale gdy potrzeba pełen sarkazmu i biegły w sztuce oratorskiej. Anya Chalotra jest idealną Yennefer, tak samo jak lubię Freyę Allan jako Ciri. Nie do końca trafiona jest dla mnie Anna Shaffer jako Triss Merigold (nie chodzi mi o samą aktorkę, ale o to ja ją pokazano w serialu, jest dla mnie totalnym zaprzeczeniem Triss), ale już MyAnna Buring jako Tissaia de Vries jest idealna. No i jest też, oczywiście, Joey Batey jako Jaskier idealny, któremu Wiedźmin zawdzięcza przypływ gotówki za piękną balladę o dawaniu Wiedźminowi (grosza dawaniu, oczywiście).

W sumie dziwnie o tym wspominać, ale w końcu ktoś pomyślał o porządnym medalionie wiedźmińskim. Takim, który nie zmiażdży mostka gdyby niefortunnie wylądować na glebie.

Pomimo większych i mniejszych zmian w moim odczuciu twórcy ładnie spasowali opowiadania w całość. Co prawda na początku można się nieco pogubić, ponieważ historia lubi skakać między przeszłością a teraźniejszością, ale gdy się to już ogarnie to jest okej.

Odpowiada mi też wizualna strona serialu. Stroje, postprodukcja (chociaż tutaj widziałem już głosy na nie) lokacje są bardzo na tak. Tak samo jak sceny walki, pomimo iż rzadkie, są bardzo dobre. Walka z bandą Renfri w Blaviken, a zwłaszcza z samą przywódczynią owych, bardzo dobra. Aż chciałoby się więcej takich w serialu. Duży plus dla Cavilla, który ponoć odmówił wsparcia kaskaderów i w scenach walki widzimy jego umiejętności.

Cieszyłem się też widząc na ekranie krasnoludy, które jak przystało na tę rasę są plugawe, bezczelne i kurwią (oralnie) na potęgę.

Geralt krzyżujący miecze z Lwicą Cintry - Calanthe. © Netflix
Geralt krzyżujący miecze z Lwicą Cintry - Calanthe. © Netflix

Pierwszy sezon ”Wiedźmina” jest w porządku. Wiem, że dużo napisałem o negatywnych aspektach serialu, ale to dlatego, że jako fan książek te zmiany bolały mnie bardzo. Czasami nawet bardziej niż w serialu produkcji TVP, który pewne kwestie (nie wierzę, że to piszę) zrealizował lepiej. Osoby, które nie znają sagi będą bawić się dużo lepiej. Tak samo zapewne osoby, które książki Sapkowskiego przeczytały, ale nie pamiętają ich tak bardzo, albo są w stanie bardziej przymknąć oczy na zmiany i uproszczenia. Zresztą jak pokazują recenzje czy serialowe rankingi to serial Netflixa radzi sobie bardzo dobrze. Bardzo-bardzo dobrze nawet. Jeśli ktoś lubi fantastykę to powinien ”Wiedźmina zobaczyć nie z patriotycznego obowiązku tylko dlatego, że to solidny serial z potencjałem. A jeśli ktoś nie lubi fantastyki to niech spróbuje, może polubi.

Link został skopiowany!