Włączyłem sobie na wieczór najnowszy film z Jasonem Stathamem, ponieważ pomyślałem sobie, że będzie to fajna rozrywka na koniec dnia. Filmy z nim może nie są arcydziełami kinematografii, ale zawierają fajną, widowiskową dawkę akcji — taką w sam raz, aby się odmóżdżyć wieczorem.

Niestety A working man jest tego absolutnym zaprzeczeniem. Fabuła jest idiotyczna (w złym tego słowa znaczeniu) i logiki w niej za grosz. Całość za bardzo nie wie, czym chce być, czy kolejnym klonem Johna Wicka (tych złych części), czy może komedią, a może filmem o wilkołakach (serio, w jednym momencie już szykowałem się na transformację). Nawet Statham nie ratuje tej błazenady, jakby stwierdził: „Chuj z tym, równam w dół.”

W dodatku całość trwa dwie godziny i przez ten czas mój wskaźnik ekscytacji nie drgnął ani przez chwilę, natomiast poziom znudzenia i zażenowania stabilnie rósł.

Jedyny moment, który mnie zaskoczył, polegał na tym, że złym panom nie udało się porwać córki naszego bohatera. Tylko działo się to w takim momencie filmu, że ja też — tak jak i Jason — powiedziałem, że chuj z tym.

Mogłem zagrać w grę.

Link został skopiowany!