Skończyłem Dispatch i jest mi z tego powodu trochę smutno, bo gra jest świetna, a ja już tęsknię za postaciami.

Na pewno nie jest to tytuł dla każdego, niestety. Nie ma tutaj otwartego świata ani ekscytującego systemu walki. Nie mamy nawet możliwości sterowania bohaterem, którym gramy — w naszych rękach pozostają jedynie jego decyzje. Pojawiające się od czasu do czasu QTE są do wyłączenia, żeby nie irytowały (nie żeby takie były, ale niektórzy ich nie znoszą). To nastawiona na opowiadanie historii gra w wybory, przeplatana elementami strategiczno-logicznymi.

Wybory, wybory. © AdHoc Studio
Wybory, wybory. © AdHoc Studio

Nie zdradzając za wiele (myślę, że lepiej po prostu zagrać, bo warto), w grze wcielamy się w postać Roberta Robertsona, który w kluczowym — jednocześnie dość niskim — momencie życia dostaje propozycję, aby dołączyć jako dyspozytor superbohaterów w korporacji SDN — Superhero Dispatch Network.

Rozgrywka podzielona jest na dwa etapy. Pierwszy to część fabularna, kiedy decydujemy, jak zachowa się i jakie decyzje podejmie nasz protagonista. Drugi etap to ten strategiczno-logiczny, w którym jako dyspozytor musimy odpowiednio dobierać superbohaterów do zgłoszeń, aby zmaksymalizować ich potencjał. Oba te etapy bardzo dobrze się uzupełniają i przenikają, dodając grze odrobiny dynamiki, a także pozwalając lepiej zapoznać się z postaciami, słuchając ich rozmów i słownych potyczek podczas misji.

Z akt IPN… znaczy się SDN. © AdHoc Studio
Z akt IPN… znaczy się SDN. © AdHoc Studio

To, co Dispatch robi bardzo, bardzo dobrze, to stworzenie świetnych postaci. Sama fabuła nie jest może najbardziej porywająca, ale sposób, w jaki jest opowiedziana — jak łatwo powodowała, że czułem więź z Robertem i pozostałymi postaciami. To zdecydowanie zasługa doskonale napisanych dialogów i humoru, którego jest od groma. Oczywiście są one w pełni mówione przez świetnie dobranych aktorów — są wśród nich zarówno gwiazdy Hollywood, weterani voice actingu oraz osoby pierwszy raz użyczające głosu postaciom z gier — wszyscy oni robią mega robotę.

Wspomnę jeszcze tylko o tym, że wszystko powyższe idzie w parze z muzyką (ścieżka dźwiękowa jest obłędna) oraz niesamowitą, komiksową animacją, wprawiającą wszystko powyższe w życie. Jedynym minusem pozostaje długość gry, ale wszystko, co dobre, szybko się kończy.

La familia, znana jako Z-Team. © AdHoc Studio.
La familia, znana jako Z-Team. © AdHoc Studio.

Studio AdHoc nie mogło sobie chyba wymarzyć lepszego debiutu. Oczywiście część osób tworzących Dispatch to weterani, którzy po zamknięciu TellTale otworzyli właśnie AdHoc, ale wiadomo, jak to bywa. Tymczasem z tego, co widzę w sieci, i też z własnych odczuć po skończeniu gry, odbiór jest bardzo dobry. Liczę, że doda im to wiatru w skrzydła, co zaowocuje kolejnymi, równie dobrymi (a może i lepszymi) tytułami. Mam też nadzieję na Dispatch 2, ponieważ po ośmiu godzinach spędzonych z ekipą z SDN wciąż mam niedosyt i chciałbym poznać ich dalsze losy.